Witam moich milusińskich po dłuższej nieobecności :)
Na początku: Nie, nie, nie, wbrew podejrzeniom niektórych nie jesteśmy dalej na plaży na Goa : ) Nie mam pojęcia skąd ten pomysł….? My podróżnicy nie odpoczywamy, my ciągle eksplorujemy, podbijamy i poznajemy nowe to obszary świata! Zarówno tego materialnego jak i tego duchowego, w co wliczamy oczywiście ciągłe, delektowanie się nowymi potrawami : )
Tak więc pięć dni spędzonych na plaży i totalnym odmóżdżaniu się na GOA wystarczyło nam (musiało) :) Zdjęcia już powinny być uzupełnione…
Ruszyliśmy dalej ostro z kopyta, dlatego piszę to z „lekkim” opóźnieniem, z powodu braku czasu.
Z Goa obraliśmy kierunek na południe do miejscowości Kochi. Przy okazji na dworcu poznaliśmy chłopaków ze Szczecina (pozdrowienia chłopaki!), którzy już nieco zdesperowani i zmarnowani usiłowali od paru godzin kupić bilet na pociąg do Kochi… To ich pierwszy wyjazd do Indii i do tego pierwsze dni, więc nie ma się co dziwić ich zniecierpliwieniu. Kupiliśmy zatem razem bilety i ruszyliśmy w dalszą drogę już paką 4 osobową :) Fajnie! Po całonocnej jeździe dotarliśmy do miasta Ernakulam, w którym pomaszerowaliśmy na prom i po 30 minutach już wysiadaliśmy z niego w samym Kochi. Poszukiwania kwatery zajęły nam trochę ale suma summarum udało się znaleźć niedrogie miejsce z dwiema dwójkami i już mogliśmy podbijać miasto. Stan Kerala został uznany przez national geographic traveler jako jedna z 50 superatrakcyjnych destynacji turystycznych świata I faktycznie różnica jest widoczna w porównaniu do innych stanów gołym okiem od razu po przyjeździe. Przede wszystkim jest bardzo zielono - mnóstwo tu palmi bananowców, czysto - nawet są kosze na śmieci (wooow!), ludzie wyglądają na zamożniejszych, mówią po angielsku i zazwyczaj są dobrze wykształceni no i nie widać tu zbyt wielu żebraków, krów ani psów na ulicach. Z drugiej strony miejscowi twierdzą, że życie dla nich jest tu ponoć droższe (jedzenia, mieszkanie) czego my jakoś specjalnie nie zauważyliśmy. Pierwszego dnia po przyjeździe ponieważ jakoś dziwnie szybko zrobiło się ciemno po krótkiej przechadzce po mieście urządziliśmy wieczorek zapoznawczy z nowymi kolegami : ) Jak miło spotkać Polaków i to jeszcze takich fajnych, fajnych, naprawdę normalnych kumpli. Było wesoło, były wymiany opinii na temat Indii, świata, życia a także nocne omlety i uzupełnianie kalorii : ) Drugi dzień od rana ambitnie rzuciliśmy się w wir zwiedzania całego miasta: zabytkowe sieci chińskie (z XIV w.), Bazylika Santa Cruiz i kościół Św. Franciszka a tam kolejne pacierze (ależ Wy będziecie zdrowi :), synagoga, meczet (tu przed wejściem miałem niezłe zamieszanie z miejscowymi muzułmanami i przy okazji dostałem szkołę mycia nóg ha ha ha) czyli wszelkie możliwe religie zaliczone. Na koniec wylądowaliśmy w miejscowym teatrze na tradycyjnym przedstawieniu Kathakali (historie sprawdźcie sami w Wikipedii :). Przed nim obejrzeliśmy również pokaz malowania i charakteryzacji aktorów. Sama fabuła sztuki prosta: straszny potwór i książę, który ma go zabić (niczym bollywood). Stroje, forma przedstawienia i charakteryzacje bardzo ciekawe (zdjęcia niebawem...). Po przedstawieniu nawet poszedłem do garderoby aktorów pogratulować (jako jedyny z całej Sali – jak się ma brata rodzonego artystę to się wie jak to zrobić a co! :)
I to tyle w Kochi, mieście w którym to Panowie noszą tradycyjne spódnice i dodatkowo zawijając je a la mini co wygląda początkowo nieco dziwnie ale można przywyknąć (na całym południu tak noszą), sam jeszcze nie próbowałem ;)
Z Kochi w niezmienionym składzie ruszyliśmy dalej… a dokąd…? A o tym już w następnym odcinku.