Podróż samolotem do Kijowa nie poszła jednak tak gładko jak mi się wydawało, że pójdzie… Tzn. na lotnisko dotarłem zgodnie z planem już przed godziną 3cią w nocy, pomimo panujących tu mgieł. Tu pierwsze zaskoczenie – lot opóźniony z godz 5.20 na godz. 8.15… Hmm no cóż, poczekam, nie ma wyjścia. Kolejne opóźnienie to już godzina 9.20 i już startujemy… kolejnym zaskoczeniem, do którego doszło nie wiedzieć czemu było międzylądowanie w Baku na rzekome tankowanie… Dziwna sprawa. Suma sumarum w Kijowie wylądowałem nieprzytomny po nieprzespanej nocy zamiast o 9tej rano to o 14.45 czasu lokalnego. Ot zaledwie 6 godzin po planowanym czasie :)
Ukraina po raz pierwyj, za oknem lekki deszcz i temp 0 stopni...brrr…
Z lotniska bezpośredni autobus dowiózł mnie na dworzec kolejowy gdzie spotkałem się z Olgą z CS, która uprzejmie już tydzień wcześniej kupiła mi bilet na nocny pociąg do Lwowa (jeszcze raz serdeczne dzięki :) Na wspólne zwiedzanie Kijowa było już niestety za późno. Zimowy zmrok ogarnął Kijów. Parę godzin spędzamy więc na wakzale kijowskim, który jest duży, czysty, nikt nie śpi na podłodze i do tego jest tu cudna choinka (choinka po raz pierwszy) :) O 22giej mój pociąg zawitał na peron a ja z radością do niego wsiadłem, kierunek Lwów. Tu doznałem kolejnego jakże pozytywnego, europejskiego zaskoczenia… Pociąg czysty, ludzi niewiele –( choć wszystkie miejsca są zajęte) tylko jedna osoba na jedno miejsce :) a do tego konduktor roznoszący czystą pościel i sprzedający herbatę w szklankach… Bożesz Ty mój, gdzie ja jestem… :) Toć to raj… :) (plackarta). Zasypiam w locie, wcześniej witając się jeszcze z kolejnym mołodiencem z CS, Vasylem :). On również jedzie tym samym pociągiem do domu we Lwowie i to u niego będę miał przyjemność gościć najbliższy dzień i noc :)