Po miłym, porannym śniadanku w altance, na pomoście w porcie z moim dobroczyńcą i jego świeżo upieczoną żoną, udaję się na plażę, żeby odpocząć po trudach podróży. Dzisiaj jest dzień wyborów w Turcji i do tego niedziela, więc nie jest to podobno dobry dzień na autostopowe zwiedzanie okolicznych atrakcji, do których mapkę rozrysował mi rano Seckin. Ja jednak na plaży wytrzymuję tylko dwie godziny, wracam po plecak z niezbędnym ekwipunkiem i około 14tej ruszam na podbój okolicy. Co ciekawe dużą część drogi pokonuję po raz pierwszy autostopowym skuterkiem :) To coś zupełnie nowego dla mnie, przy 70km/h mało głowy mi nie urywa, muszę mocno trzymać czapkę i siebie, żeby się nie zgubić w trakcie jazdy :) Co do atrakcji w okolicy to najważniejsze z nich to: Cenet ve Cehennem czyli jaskinie Niebo i Piekło oraz zamek na wodzie w Kizkalesi (około 30 km od Tasucu). Jaskinie to najpiękniejsze w tej części wybrzeża wapienne groty, które przyciągają tu sporo turystów. Całość to trzy jaskinie leżące blisko siebie: Pierwsza Cennet Deresi czyli Jaskinia Niebo jest wąwozem o głębokości 70 m powstałym po zapadnięciu się sklepienia podziemnego kanionu - na dno prowadza 452 stopnie wykute w skale. Po których zejście i wejście jest dla mnie w tej temp. nie lada wyczynem. Z dołu należy iść na południe - wchodzi się do Tayfun Magrasl (Jaskinia Tyfona), przez którą przepływa strumień. Druga Cehennem Deresi Jaskinia Piekło to wąwóz o niemal pionowych ścianach, w którym według legendy w głębokim krasowym leju Zeus wieził Tyfona, nim zesłał go w głębiny ziemi, czy - jak chce inna legenda - uwieził pod Etna na Sycylii. Trzecia atrakcja to Astim Magarasi - czyli jasknia astmy, pełna stalaktytów i stalagmitów, 20 metrów głęboka, która ma ponoć zbawienne działanie dla astmatyków. Po zaliczeniu tych atrakcji udaję się do Kizkalesi w którym atrakcją do zobaczenia jest zamek położony na wodzie 200m od brzegu. Ponieważ docieram tam już dosyć późno nie ma już łódek pływających do samej twierdzy ale z tego co mówili mi wszyscy nie ma sensu tam płynąć bo nic tam nie ma a z brzegu wygląda atrakcyjniej :) Robię więc kilka...naście zdjęć Kizkalesi ( prawie identycznych :) w ramach rekompensaty (ciekawe po co i kto to będzie segregował) i wracam późnym wieczorem do Tasucu. W sumie w okolicy zobaczyłem już wszystko, więc co ja tu będę robił jutro...
Tak więc rano wstaję i decyduje, że jadę dalej do Mersin. Mam tam zapewniony nocleg u gościa z couchsurfing. Zobaczę miasto i następnego dnia rano na spokojnie pojadę do mojej kolejnej zaplanowanej miejscowości Gaziantep. Mersin to największe 1,5 milionowe miasto portowe śródziemnomorskiej Turcji, które oddalone jest od Tasucu o jakieś 90km. Wygląda trochę jak warszawski ursynów czyli bloki, bloki, bloki a centrum to główna ulica po 3 pasy w jedną stronę przedzielone pasem zieleni z palmami, choć na ulicy oczywiście panuje tu tzw. wolna amerykanka jak chyba wszędzie w Turcji, czyli trąbić mrugać światłami i cisnąć ile się da do przodu. Kebap, słodycze, słodycze, kebap, sklep spożywczy, ciuchy, kebap, itd. :) Nie wiem jak oni to robią ale to wszystko prężnie działa. Z moim hostem jestem umówiony pod centrum handlowym Forum, to taka nasza Arkadia tylko chyba jeszcze większa. W zasadzie nie z hostem tylko z jego kuzynem Dżelilem, który mówi dobrze po angielsku. Prowadzi mnie do mieszkania, które jest usytuowane w całkiem fajnym miejscu, niedaleko głównej ulicy, 200m od wybrzeża (choć plaży tu nie ma) i zaraz obok dużego meczetu. Zrzucam swoje rzeczy i w towarzystwie tureckim idziemy coś zjeść. Fajnie jest być z miejscowymi bo oni wiedzą co i jak. Jest nas 4 ja, Dżelil, jego kolega i Nihil Turczynka mieszkająca na stałe w Niemczech. Spędzamy fajny wieczór jedząc, włócząc się trochę po ulicach Mersin i wygłupiając przy okazji (patrz zdjęcia). Do domu trafiamy z Dżelilem po północy. Dobrze się razem dogadujemy i Dżalil proponuje mi żebym jechał z nim na 5th Peace in the Middle East Rainbow Gathering 2011 Turkey a w skrócie Rainbow Ghatering. On jeszcze nigdy w tym nie uczestniczył ale ktoś mu polecił i czytamy informacje na ten temat. Bez elektryczności, bez technologii bez miejskiej kultury konsumpcyjnej i wszelkich jej załączników, gdzieś wysoko w górach w ramionach matki natury. Wszyscy razem, bez żadnego lidera czy organizacji w harmonii z naturą i środowiskiem gdzie rainbow czyli tęcza i jej różne kolory oznaczają otwrtość na wszystkich. I choć nie jest to totalnie po mojej drodze a wręcz w zupełnie przeciwnym kierunku długo nie muszę się zastanawiać. Okazja żeby zobaczyć podobne wydarzenie może się już nie powtórzyć... Let's go!!! :)