Geoblog.pl    PiluchSupertramp    Podróże    Stopem do Iranu i dalej...    W drodze na rainbow gathering - Antalya
Zwiń mapę
2011
14
cze

W drodze na rainbow gathering - Antalya

 
Turcja
Turcja, Antalya
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2698 km
 
Po porannym przepakowaniu rzeczy, wszystko co niepotrzebne i niezgodne z zasadami typu laptop, ipod, ładowarki i połowa ubrań zostawiam w Mersin u Dżelila. Około 13tej trafiamy na wylotówke w kierunku Antalyi gdzie mamy przenocować u jego znajomego z CS Tomasa, Litwina, który w Turcji jest na EVS czyli europejskim wolontariacie i uczy tu dzieci angielskiego. Antalya oddalona jest od Mersin o jakieś 500 km. Droga prowadzi wzdłuż wybrzeża i jest cudna widokowo ale to pasmo niekończących się serpentyn na skraju urwiska dla ludzi o wyjątkowo mocnych nerwach. I chociaż ja nie boję się prędkości i nie mam choroby lokomocyjnej to transport, który łapiemy czyli samochód wiozący krew do szpitala, który ponoć zna tą drogę na pamięć przyprawia mnie o niezły zawrót głowy :) Na zdjęcia więc nie liczcie bo nie wyjmuje aparatu z plecaka :) Drugi stop, który wiezie nas już do Antalyi to typowy turecki Schumacher... Im głośniej gra muzyka tym szybciej jedzie, oczywiście odpalając papierosa od papierosa :) A ponieważ głośniki ma tylko z tyłu a tureckie hity muszą być słyszalne również w samochodzie obok ja więc czuję je nawet od środka w płucach :) Ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić pokonując "parę" km tureckim stopem :) Tak więc do Antalyi docieramy już po zmroku około 22ej. Gdzieś przy wybrzeżu jest spotkanie ludzi z CS. Dżelil dzwoni do Tomasa i znajdujemy je bez kłopotu na dworzu przy porcie. Są tu ludzie z Turcji, Australii, Francji, Belgii, USA nawet dziewczyna z Kenii. Spotkanie jednak zaraz się rozchodzi a my małą grupką przemierzamy miasto. Ja, Dżelil, Tomas (nasz host) z Litwy, Jelle z Belgii i niesamowita kobitka z Francji, z którą miałem okazję zamienić słowo. Paniusia w wieku lat 50, która 8 miesięcy temu wyszła z domu i idzie do tej pory... Tak, tak, tak idzie pieszo. Przez 8 miesięcy wyruszając z Francji doszła aż tu do Turcji a docelowo chce dojść do Chin. Teraz jest sama choć wyruszyła z partnerem, który niestety z powodu kłopotów z nogami wymiękł gdzieś po drodze (mięczak ;). Idąc już w kierunku przystanku autobusowego zatrzymujemy się i zamawiamy nocny Kebap. Zaczyna się konwersacja sprzedawcy z nami a w zasadzie z Dźelilem, który jest naszym tłumaczem :) Pan pyta skąd my?, co i jak? na co? , po co? i dlaczego? i jak słyszy odpowiedzi to nie chce od nas żadnych pieniędzy, mało tego jeszcze od siebie dokłada wszystkim do kompletu po Ayranie :) Podobnie jak Dżelil jest Kurdem, to naprawdę niesamowita gościnność. Do Tomasa docieramy już po północy i zaraz najedzeni padamy spać.
Następnego dnia budzimy się rano i postanawiamy z Dżelilem jeszcze wykorzystać pobyt w Antaly słynnej miejscowości wypoczynkowej i idziemy z chłopakami Tomasem i Jelle (Belgiem, który jest tu na wakacjach i pomieszkuje u Tomasa) na plażę pograć w plażówkę a raczej poodbijać piłkę bo nie ma tu żadnego boiska. Po plaży wracamy jeszcze na wspólny obiad i po południu ruszamy dalej w kierunku górskim na gathering. Łapanie stopa nie idzie tu już tak łatwo ponieważ nie jest to popularny i mocno uczęszczany przez samochody kierunek. Do tego Dżelil stwierdza, że ja jestem tak opalony, że wyglądam za bardzo turecko i to nie ułatwia sprawy :) Suma sumarum na górską drogę docieramy gdzieś około godziny 20 tej. Pierwszym napotkanym przez nas pojazdem okazuje się być traktor co oczywiście zamierzamy bezzwłocznie wykorzystać bo do miejsca docelowego dzieli nas jeszcze jakieś 40 km w górę... Tak więc łapiemy traktor na stopa, traktor zwalnia i ku naszemu zdziwieniu okazuje się, że nie jesteśmy pierwsi, którzy go złapali. Otóż z tyłu na czymś doczepianym do traktora a'la rozrzutnik siedzi już jakaś roześmiana parka :)... Ja wskakuje więc na rurę łączącą traktor z przyczepką i balansuje na niej jak na linie a Dżelil gdzieś na błotnik. Przekrzykując warkot traktoru próbujemy rozmawiać z nowymi towarzyszami podróży i co się okazuję, oni też jadą na Rainbow Gathering. Mało tego, osobnikiem płci męskiej okazuje się być Polak o imieniu Paweł, który jedzie ze swoją turecką dziewczyną... jaja... :) Paweł z Polski wyjechał jakieś 13 lat temu i ostatnie 7 lat przepracował w Cambridge. Teraz rzucił pracę i wdał się w wir podróży... skąd ja to znam...? :) Razem z wolontariuszami, których sam zwerbował przez ostatnie 3 miesiące odnawiał kemping i bungalowy w małej miejscowości turystycznej Kas. Traktor podwozi nas zaledwie parę kilometrów i niestety znowu wspinaczka pod górę. Robi się coraz zimniej i musimy założyć cieplejsze swetry. Udaje się złapać jeszcze jeden samochód do którego pakujemy się w czwórke. Od miejsca w którym nas wysadza pozostaje jeszcze 20 km. Jest około godziny 22 giej i na niebie mamy już pełnie księżyca. Dziś jest jakieś niezwykle ciekawe zjawisko na niebie kiedy księżyc jest cały za taką jakby zasłoną, nie wiem dokładnie co to jest ale faktycznie wygląda ciekawie. I tak idziemy i idziemy i nagle w oddali za nami widać zbliżające się światła samochodu a w zasadzie jest to samochód i skuter. Zatrzymujemy je skutecznie. Oni też jadą na rainbow gathering (no bo niby co mogliby tu robić o tej porze, do lasu na grzyby za późno). Udaje nam się jakoś do nich upakować z naszymi tobołami, tylko Dżelil wsiada na skuter. Towarzystwo wygląda na mocno wyluzowane i roześmiane... jak się zaraz okazuje aż za bardzo.... W pełnych ciemnościach na krętej, wąskiej górskiej szutrówce, po której zwykły samochód w zasadzie nie powinien się poruszać oni rozwijają zawrotną prędkość... Skuter pokazuje nam jedynie drogę i sam zawraca bo on nie da rady tam wjechać a my z dodatkowym pasażerem na pokładzie w postaci Dżelila, który jest już 7 osobą w osobówce jak najbardziej... po prośbie skierowanej do kierowcy o zwolnienie pedał gazu zostaje wciśnięty w podłogę, koła buksują a Ci psychopaci cieszą się jeszcze bardziej (nie wiem czego oni się nażarli)... Kiedy widzimy urwisko po prawej stronie Paweł mówi dość! Nie chce zginąć w wieku 30 lat jadąc na rainbow gathering... Solidarnie wszyscy wysiadamy z auta i resztę drogi pokonujemy na piechotę z czołówkami na głowach. Do obozu położonego na totalnym odludziu wysoko w górach docieramy około północy a to co tam zobaczyłem sprawiło, że dreszcz przeleciał mi po plecach... brrr... Po środku jakby płaszczyzny otoczonej górami pali się ognisko a przy ognisku tym siedzą dosłownie diabły... Długie czarne kudły, brody, umalowani jakoś na czarno... są jakby w hipnozie. Znajduję więc bezpieczne miejsce na namiot i niezwłocznie udaję się na spoczynek.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
G
G - 2011-06-18 05:18
How's the Party? Hope you're still alive:)
 
 
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 88 wpisów88 169 komentarzy169 820 zdjęć820 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
01.06.2011 - 22.12.2011