Noc spędzona w namiocie w górach była niesamowicie zimna. Spałem ubrany we wszystkie rzeczy jakie miałem ze sobą w plecaku i do tego zasunięty łącznie z głową w śpiworze... Nad ranem i tak dygotałem z zimna... Dobrze, że wziąłem z Polski moją termoaktywną bieliznę, która zajmuje mi sporo miejsca w plecaku... Szkoda tylko, że zostawiłem ją w Mersin :/
Poranek wreszcie ujawnił pełen urok miejsca i widok na to co dzieje się wokoło i gdzie ja w ogóle jestem...
Miejsce jest naprawdę niesamowicie położone, malownicze, otoczone górami i totalnie dzikie. Nie ma tu oczywiście mowy o budynkach, elektryczności, ubikacjach a woda (najbliższe źródło) jest oddalona o 15 minut spacerkiem od obozu. Miejscem centralnym spotkań i wszelkiego życia towarzyskiego jest jakby polana, na środku której rozpalone jest duże ognisko. Ognisko to otoczone jest dookoła kamieniami, to tzw. dom (ognisko domowe), na którego teren nie można wchodzić w butach (jak do domu). Obóz składa się dodatkowo z dwóch dużych namiotów. Pierwszy z nich to kuchnia, tu przygotowywane są posiłki dla wszystkich i przez wszystkich. Drugi namiot to tzw. tipi czyli taki duży jakby indiański namiot, w którym śpią wszyscy Ci, którzy nie mają swoich namiotów. W nim również na środku pali się ognisko a ludzie grają tu na różnych instrumentach. Namioty uczestników gatheringu rozstawione są na przestrzeni paru km2, w najróżniejszych miejscach : za skałami, pod drzewami, na skałach, w dolinie etc. Sama idea Rainbow Gatheringu (RG) powstała około 50 lat temu w USA. Jego głównym przekazem jest pokój, miłość, wolność i jedność. Kolory tęczy symbolizują otwartość na wszystkich niezależnie od pochodzenia, koloru skóry czy też wyznania. Życie w zgodzie z naturą i sobą samym. To wszystko stanowi alternatywę dla wszechobecnej kultury masowej, konsumpcjonizmu i kapitalizmu. Mój rainbow gathering konkretnie dotyczył pokoju na bliskim wschodzie i był piątym zorganizowanym w ciągu ostatnich 2 lat. Atmosfera panująca tutaj jest naprawdę NIESAMOWITA! Jest tu około 150 osób z całego świata (USA, Australia, Anglia, Irlandia, Włochy, Hiszpania, Iran, Turcja, Izrael, Polska :) itd..) z czego większość ma dredy, długie brody, różne oryginalne fryzury, poubierani w przedziwne ciuchy, worki, opaski, apaszki, kapelusze, szarawary itd., To przeróżni outsiderzy, hipisi, rasta, pariasi, artyści uliczni (np. Max z Francji), muzycy. Niesamowite oryginały. W normalnych okolicznościach spotykając ich gdzieś w ciemnej uliczce pewnie nie wiedziałbym co ze soba zrobić.. Tu wszyscy razem tworzą jedność i wprowadzają niesamowicie pokojową atmosferę. Nie ma tu żadnych przywódców czy organizacji. Są zasady i one wyznaczają wszystko (np. no drugs, no alcohol i... no photo więc moje szpiegowski zdjęcia są robione jedynie z ukrycia). Okrzykiem, który często tu można usłyszeć jest „circle connection” - wtedy wszyscy schodzą się do głównego ogniska np. na posiłek, inne „focus” czyli uwaga, wtedy jest jakieś ważne ogłoszenie typu z kuchni zginął widelec który jest niezbędny do przygotowania posiłków, proszę o zwrot :) Posiłki są tutaj przygotowywane dwa razy dziennie i robione dla wszystkich, przez wszystkich a w zasadzie przez ochotników. W tym miejscu mogę się pochwalić, że ja również przyłożyłem swoje dłonie do przygotowania obiadu krojąc fasolke :) Dania są wegetariański i oczywiście bezpłatne. Przed każdym posiłkiem wszyscy stoją wokół głównego ogniska trzymając się za ręce i śpiewając różne piosenki oczywiście o tematyce love, peace and unity. Ponieważ są tu w większości niezłe luzaki od czasu do czasu ktoś zaczyna śpiewać nic nie znaczącą pioseneczke „ o ulele, ulele cikatomba....” która rozbawia wszystkich i wszyscy chętnie ją powtarzają z malutką dziewczynką włącznie, która tańczy sobie przy tym beztrosko umorusana (tak są tu dzieci, widziałem nawet niemowlaki:). Innym śmiesznym zwyczajem jest np. całowanie się w rękę albo w policzek tzn. to idzie jak fala, jedna osoba to robi i kolejna musi to powtórzyć dalej i tak wędruje to raz z jednej raz z drugiej strony koła :) To niesamowite uczucie jedności kiedy 150 osób stoi w kółku trzymając się za ręce, śpiewając piosenki i ciesząc się życiem. Smiesznym przerywnikiem tego jest ten cmok! Patrze a tu jakiś zarośnięty, uśmiechnięty cyganek z boku :) Trzeba się dobrze ustawiać :) Po tej ceremonii jak już wszyscy są obecni przychodzi kuchnia i wszystkim kolejno nakłada potrawy (ryż, warzywa, sos). Jeżeli w garze coś jeszcze zostanie wtedy jest okrzyk np. „salad second time” i chętni się zgłaszają, kiedy gdzieś w kółeczku ktoś potrzebuje soli krzyczy „salt connection” i sól z innej części ogniska wędruje do niego... Tych okrzyków i zasad jest wiele innych to po prostu trzeba przeżyć i poczuć panujący tam klimat. Po kolacji zaczyna się biesiadowanie przy ognisku rozmowy, picie herbaty i przede wszystkim słuchanie muzyki. A muzyka jest tu naprawdę NIESAMOWITA! :) Zazwyczaj kilka instrumentów gra tu wspólnie np. gitara, klarnet i instrument którego nazwy nie znam ale wygląda jak stół ze strunami w które uderza się czymś przypominającym łyżki :) Są też długie trąby i różne inne dzwięki. Do tego wszystkiego dochodzi wokal. Ja miałem przeogromną przyjemność słuchać dziewczyny z Izraela, która śpiewała po Hebrajsku (podobno). Jej głos był w tym wszystkim tak przenikliwy, że można było siedzieć, patrzeć w ognisko i słuchać jej bez końca jak w hipnozie... Przyznam się szczerze, że nie mogłem się oprzeć pokusie i udało mi się nagrać część muzyki na telefon i od czasu do czasu słucham jej sobie :) Muzyka gra tu praktycznie przez całą noc, cichnie dopiero nad ranem. Część ludzi zasypia wtedy przy samym ognisku... Widok o poranku jest również ciekawy ponieważ część biesiadujących tu osób uprawia medytację, różne ćwiczenia etc. Dla mnie to zupełna nowość. Po południu miałem okazje oglądać przedstawienie, w którym aktorami były postacie namalowane na tekturkach : człowiek, tęcza, natura, woda, komary etc.Dotyczyło ono życia w harmonii z naturą jedności i respektowania innych. Sposób przedstawiania był naprawdę świetny. Ci wszyscy ludzie są niesamowicie uzdolnieni, wyjątkowe oryginały i jednocześnie outsiderzy jakby z innego wymiaru. W obozie spędzam dwa dni i jestem pod jego ogromnym wrażeniem. To dla mnie totalnie nowe i bardzo pozytywne doświadczenie, które zmienia pewne poglądy i wyobrażenia. Zdecydowani warto to przeżyć.
Po dwóch dniach postanawiam opuścić obóz, który trwa okrągły miesiąc od 1.o6 do 1.07 i dotrzeć do położonej nad morzem miejscowości Kas na organizowany tam CS meeting (spotkanie ludzi z portalu couchsurfing). Na spotkanie to zaprosił mnie przed opuszczeniem obozu Paweł (kolega z traktora :) który jest jego głównym organizatorem.