Z rainbow gatheringu wyruszyłem parę minut po 13tej, choć szczerze mówiąc powinienem to zrobić wcześniej wiedząc jak wygląda dotarcie do najbliższej drogi publicznej. Oczywiście bez śniadania ani wody bo źródełko było akurat w dugą stronę a na śniadanie tutaj jeszcze za wcześnie, obóz dopiero się budzi :) Po złożeniu namiotu,pożegnaniu dziarska rozpocząłem schodzenie w dół... Po godzinie mój spokój zakłóciły chmury które nagle pojawiły się na niebie... ale trzeba myśleć pozytywnie, przynajmniej będę mógł przetestować mój ekwipunek, który tak skrupulatnie gromadziłem przed wyjazdem :) No i przetestowałem. Na pierwszy ogień poszła kurtka przeciwdeszczowa bo lunęło :) Zaraz po tym nowy bidon, tabletki do odkażania wody (tak na wszelki wypadek) oraz witaminki do rozpuszczania w wodzie :)) Muszę przyznać, że wszystko sprawdziło się wybornie, bo lało przez najbliższą godzinę :) Buty również się sprawdziły bo po deszczu brodziłem po kostki w błocie :) Jakiż ja jestem szczęśliwy, brakuje mi tylko.... jedzenia i żywej duszy która powie mi czy nadal ide w dobrym kierunku :) No i stał się cud... Po około 3 godzinach od wyruszenia natrafiłem na chatki i człowieka który wysiadł z samochodu z... pełną siatką pieczywa (ekmek) :))) Spojrzał na mnie mocno zdziwiony. Moje pierwsze pytanie było o drogę i chwała Bogu szedłem w dobrym kierunku, drugie jakże ważne pytanie czy mogę od niego kupić tą bułkę paryską...? Bez chwili wahania Pan z uśmiechem na ustach wyjął bułę dał mi ja nie przyjmując żadnych pieniędzy :) Nigdy w życiu nie przypuszczałem że tak ogromną radość sprawi mi bułka popijana wodą z górskiego źródełka :)) To doprawdy NIESAMOWITE uczucie szczęścia. I do tego wszystkiego wiem że idę w dobrym kierunku :) WOW moja radość nie zna granic. I tak sobie myślę maszerując z tym plecakiem na plecach, że w normalnym codziennym życiu jakie prowadziłem do tej pory, biegając z pracy do domu i spłacając kolejne raty jakże ukochanego kredytu nigdy bym tego nie doświadczył i nie zauważył. To jest coś co trzeba poczuć, i przeżyć. Radość z prostych rzeczy, które mamy na co dzień a których nie jesteśmy w stanie docenić w codziennym biegu. Ot takie moje duchowe przemyślenia :) Przemyślenia na które miałem sporo czasu idąc.... i idąc... i idąc... i mijając kolejne wioseczki z uśmiechającymi się do mnie ludźmi :) Nie wiedzieć czemu kiedy pytam o drogę i jak daleko wszyscy się uśmiechają... :) Kiedy słyszę że jeszcze 6km jestem happy... po godzinie słyszę znowu 6km... i coś mi tu nie gra... a kiedy po kolejnej godzinie słyszę 7km zaczynam czuć ból nóg... :/ Ale nie mam wyjścia wszystkie rozjazdy już są za mną a drogą po której idę nie jedzie nic a nic za wyjątkiem Pana z osiołkiem... :) Maszeruje sobie więc z nim przez chwilkę bo idzie w moim kierunku i rozmawiamy sobie... a raczej on rozmawia... mówił i mówił i mówił a ja go uważnie słuchałem i grzecznie się uśmiechałem :) Mój marsz trwał tak... 8 godzin i przez ten czas pokonałem bagatela... 40km TAK TAK TAK sam nie wiem jak ja to zrobiłem ale doszedłem do głównej drogi jak już zmierzchało... a potem to już z górki czyli łapanie stopa.... :) I tu również ciekawa historia, mój ostatni stop to Turek który jedzie w moim kierunku a dokładnie mieszka 30km przed Kas i z którym rozmawiam po.... Rosyjsku :) Pan pracuje na Ukrainie, stawia tam domy :) Jest na tyle miły że mija swój dom i zawozi mnie praktycznie pod moje miejsce docelowe CAN MOCAMP w Kas :) Udało się nawet parę minut przed północą. Jakie to miłe uczucie dotrzeć do znajomych i w dodatku móc porozmawiać i przywitać się po Polsku :)
W Can Mocamp czuje się jak na kolonii :) Jesteśmy grupką około 15 osób, w większości towarzystwo turecki ale są oczywiście wyjątki np. dziewczyna z Paragwaju, która aktualnie pracuje na Syberii :) uczy w szkole języka angielskiego i hiszpańskiego. Jest tu również moja znajoma z Francji, która maszeruje do Chin, chodź tu akurat przyjechała stopem bo tak naprawde się cofnęła a mówi że nie pokonuje tej samej drogi na piechotę. Przynajmniej tak się tłumaczyła jak śmieliśmy się, że oszukuje :) Fajna z niej babka. Ma 51 lat mieszka sobie w małej wiosce we Francji, uwielbia chodzić po górach, kajaki i wszelką aktywność. Powód jej wyprawy jest banalny, miała dość ciągłych zbyt szybkich powrotów do domu z wędrówek. Nie wystarczało jej że sobie poszła w góry bo zaraz musiała wracać, więc popatrzyła na mapę i zobaczył w którym kierunku z Francji może iść najdalej i poszła :) Śmiałem się z niej, że jest jak Forest Gump :) 3 dni spędzone w Kas są naprawdę fajne i fajnie zorganizowane przez Pawła. Jednego dnia jesteśmy podzieleni na dwie grupy i mamy zadania do wykonania w mieście typu policz i le jest flag w knajpie, albo jaka jest data na pomniku etc. Śmiejemy się że nasza drużyna to A-Team :) W nagrodę dostajemy butelkę wina, którą wszyscy wypijamy na wieczornym Jamaica Party :) Drugi dzień to tzw. Free Hugs day, który organizujemy w Kas. Święto darmowych uścisków jest tu obchodzone po raz pierwszy :) To był nieźle pokręcony pomysł, poszliśmy do miasta 15 osobową grupą z transparentami darmowe uściski w kilku językach i ściskaliśmy ludzi :) Niezłe jaja :)) Miejscowi nie mieli pojęcia o co chodzi i dlaczego to robimy, część osób robiła nam zdjęciai a co bardziej otwarci turyści z zachodu sami się do nas przytulali ;) Szaleństwo :)))
Trzeciego dnia rano postanawiam już jechać dalej, meeting się kończy a ja mam przed sobą sporą drogę do pokonania bo chcę pojechać do Mersin i stamtąd już dalej w kierunku południowo - wschodniej Anatolii zgodnie z planem. Żegnam się więc ze wszystkimi i wychodzę na drogę :)