Dzisiaj wstałem dość późno bo około 11 tej. Jak się kładłem spać to już świtało, tyle zajęło mi wrzucenie zdjęć na geobloga przy akompaniamencie rozmowy z moim nowym tureckim kolegą, współlokatorem mojego hosta - w tym czasie zdążyliśmy też przećwiczyć kurdyjski taniec weselny, muzykę, futbol etc. Na wylotówkę dostaje się dolmuszem z przystanku, który odprowadza mnie mój kumpel i żegna życząc powodzenia. Po dotarciu na autostradę początkowo nie mam szczęścia i czekam na tym skwarze około godziny na transport w moim kierunku. Potem jednak szczęście się do mnie uśmiecha co już zdarzało się wielokrotnie. Łapie Tira który bezpośrednio jedzie do Gaziantep, czyli już do mojego miejsca docelowego, jakieś 250 km :) Kierowca jest bardzo sympatyczny i miły ale aż za spokojny jak dla mnie bo oprócz informacji, że jest z Marmaris ma żonę i 4 dzieci nic więcej nie mówi a ja już przysypiam (mam taką tendencje w ciężarówkach... i nie tylko :) Postanawiam, więc ja się zabawić tym razem w wodzireja :) Udaje mi się dyskretnie podpytać czy jest Kurdem i... Boom!!! Trafiony zatopiony :) Nie zastanawiam się więc długo tylko od razu wyciągam mój komputerek i odpalam kurdyjską muzykę, którą gra się na kurdyjskich weselach, (mam ją od Dżelila) :)
hello again! Na efekty nie muszę długo czekać, kierowca cieszy się jak dziecko, podryguje i wymachuje chustką trzymaną w ręku (to taki element tańca kurdyjskiego). Za chwilę wyjmuje swoją płytę i włącza muzykę która z jego głośników gra zdecydowanie głośniej :) Ta muzyka to coś bardzo szybkiego i skocznego, jest podobna do szybkich góralskich nut :) I tak w radości przejeżdżamy 250 km, jedząc czereśnie, cukierki i pijąc mirinde, którą tym razem to ja dla odmiany obdarowałem mojego kierowce i nie przyjmowałem odmowy :) Ciężarówka niestety wlecze się okrutnie, szczególnie na wzniesieniach 35 km/h ale nie ma się co dziwić, na pokładzie ma 24tony owoców a wraz z całym zestawem (chłodnia) waży bagatea 40 ton :) Do Gaziantep docieram o godz. 21ej i udaje się coś zjeść a potem pod uniwersytet bo o 23ej ma tam na mnie czekać mój nocleg :)
Bye bye
Mój gospodarz to bardzo sympatyczny chłopak - jego imię po spolszczeniu brzmi Czarek :) Aktualnie jego współlokator zakończył etap studiowania, więc mam cały pokój do swojej dyspozycji. Żeby było śmieszniej dziewczyna Czarka to Polka Kasia i ma sporo polskich znajomych :) Kasia jest teraz w Polsce bo kończy studia ale gołąbki gruchają sobie codziennie na Skypie :) Śmiesznie jest kiedy co rano słyszę: "Cieść!" i "Jak się maś?", a do tego wszystkiego często w tle z komputera słychać polski utwór... "będę brał Cie w auice.." i Czarek sobie śpiewa po Polsku albo Edyta Geppert "Kocham Cię życie" :)))
Teraz co do Gaziantep - w skrócie nazywane Antep, to stolica południowo wschodniej Anatolii, milionowe miasto z bogatą historią. Miasto, które słynie w świecie przede wszystkim z pistacji oraz robionej z nich cudownej Baklavy.... Mniam. Trzy dni spędzone w Antep były dość a nawet powiedziałbym bardzo leniwe :) Dokładnie dlatego zamiast dwóch dni zostałem trzy :) W trakcie niezbyt napiętego harmonogramu zwiedziłem tu Zamek czyli "Kale" i zawarte w nim muzeum historyczne, głównie dotyczące obrony przed okupacją francuską, Grand Bazaar, Gaziantep Museum i generalnie sporo pochodziłem po mieście zwiedzając jego uroki. Miasto zupełnie inne od tych, które widziałem do tej pory. Tu czuje się, że nie jest to ta turystyczna Turcja z ogromnymi budynkami i wszechobecnymi hotelami. To miasto z tzw. duszą... ale ja z przekory nie będę o tym pisał bo takie informacje można znaleźć w przewodnikach a egoistycznie skupie się na dwóch uciechach w sumie to cielesnych, które były dla mnie zupełnie nowe... :)
Pierwsza z nich to Baklava czyli jedyny w swoim rodzaju deser z którego słynie miasto. Niezwykle słodkie ciasteczko z ciasta francuskiego, które tu jest robione z dodatkiem słynnych pistacji. Oglądałem nawet w muzeum sztuki robienia tego przysmaku ale od tej sztuki, której raczej nie powtórzę, zdecydowanie bardziej podoba mi się sztuka jej spożywania.. i ją powtórzyłem wielokrotnie i mógłbym to robić bez końca.... Zgodnie z poradą mojego gospodarza poszedłem skosztować najlepszej baklavy firmy guluoglu. A wygląda to tak: wybiera się ilości porcji, wielkość i rodzaj (są różne), siada przy stoliku i są one podawane na metalowym talerzyku z widelczykiem i szklanka wody do tego. Potem pozostaje już tylko wsadzić ją do buzi a ona sama rozpływa się w ustach i tak fajnie trzeszcz.... mmmm pycha... :)
Druga moja uciecha cielesna, której spróbowałem po raz pierwszy to tradycyjny turecki Hammam, czyli łaźnia parowa. Ja wybrałem się do najstarszej i najbardziej tradycyjnej łaźni w Antep, położonej tuż przy zamku w starej części miasta. Hammam ma oddzielne godziny otwarcia dla kobiet (rano) i mężczyzn (wieczorem). Spragniony spróbowania czegoś nowego w pełnym wymiarze zafundowałem pełen zestaw dostępny w hammamie czyli oprócz samej łaźni dwie inne pozycje, o których nie miałem pojęcia co znaczą ale wychodzący Pan powiedział po angielsku że on zawsze bierze wszystko i wtedy jest pełny efekt :) Wchodzę w to!
Pierwsza sala to taki pokój wypoczynku z małą fontanną na środku i przebieralniami (podobnymi to konfesjonału) po bokach. Tam też pozbyłem się mojego ubrania i pozostałem tylko w czymś jak ściereczka w kratkę wokół bioder :) Wchodzę zatem do Łaźni... Środek jest cały zrobiony z kamienia (nie wiem czy to marmur, nie znam się), na środku jest jakby duży kamienny okrąg, jakby stół (na nim również jak foki leżą faceci) a po bokach głównej sali, mniejsze salki, w które można wejść i usiąść zasuwając się kotarką. Do wszystkich salek przy miejscach do siedzenia doprowadzone są krany z woda ciepłą i zimną oraz miseczki. W nie nalewa się wodę i polewa ciało. Na początku chwilę posiedziałem w łaźni a potem Pan opasany ręcznikiem zaprowadził mnie do mniejszej salki i tam dopiero dowiedziałem się co sobie zafundowałem... :) Najpierw całego mnie wyszorował taką szorstką rękawicą (coś jak peeling) przewalając na marmurowym stole na wszelkie sposoby potem polewał wodą, czyli spłukiwał moją opalenizne :) Kolejny etap to coś jak mokra poszewka od poduszki z mydłem w środku, z której pod wpływem ściskania, powietrze wypychało piane na mnie. Jak już byłem cały wysmarowany tą pianą Pan rozpoczął (Boże ratuj!) masaż.... Parę uderzeń w kark jego ciężką ręką od razu skutecznie mnie obudziło :) Potem wbijał palce w kark, uda, wyginał ręce i niestety o czym nie zdążyłem powiedzieć moje nie do końca zdrowe kolano przy którym tylko jęknąłem... :/ Po tym wszystkim wytargał mnie jeszcze za głowę i powiedział: OK! ... a ja zawlokłem moje ciało jeszcze raz do łaźni żeby chwilę odsapnąć :) I tak właśnie wyglądał mój Hammam... Parę $ mniej, karnacja o ton jaśniejsza i kulawe kolano :)) (niczym w "Chłopaki nie płaczą") Oczywiście żartuje, było zdecydowanie warto spróbować, choćby po to żeby wiedzieć jak to wygląda i o czym mowa :)
I to by było na tyle, jutro dalej... Sanliurfa (Urfa)
PS. Będąc tu i mając ciągły dostęp do internetu uzupełniłem wszelkie wpisy i zdjęcia wstecz od Tasucu począwszy, więc jeżeli to kogoś interesuje to można się cofnąć o parę pozycji wstecz i popatrzeć.. :) Od tej pory będę już raczej mniej pisał a już na pewno nie takie wypracowania, bo kto to będzie czytał :) Pa Pa Pa Paaaaa Milusińscy ;)