Dziś dotarłem do Diyarbakir - miasta, przed którym ostrzegali mnie prawie wszyscy oprócz... Kurdów :) Zgodnie z przewodnikiem jedyne miasto w Turcji, w którym Kurdowie są tak dumni ze swojego pochodzenia. Droga do Diyarbakir przebiegła bardzo szybko. Łapanie stopa ograniczyło się do trzech samochodów, z czego jeden był moim najkrótszym stopem :) Pan chciał pokazać, że on speak english i podwiózł mnie jedno skrzyżowanie (jakieś 200 metrów) bo skręcał w innym kierunku :) Krajobraz w tej części Turcji różni się od tego który widziałem wcześniej. Stepy, stepy, stepy i od czsu do czasu gaje oliwne i sady pistacji. Przed niebezpiecznym miastem ostatni raz ostrzegał mnie nawet mój pierwszy dzisiejszy kierowca, policjant i jego żona nauczycielka :) Mówią terrorist, problem... Na dowód tego pare km przed miastem są zasieki i wieżyczki strażnicze... ale puste :)
W trakcie jazdy żona spytała się czy może włączyć muzykę, ja oczywiście jestem za, więc mąż włącza. Ku mojemu zdziwieniu i miłemu zaskoczeniu jest to anglojęzyczna muzyka klubowa :) Niezła odmiana po ciągłej tureckiej rąbance :) Postanowiłem się podzielić moją radością i mówię, że to pierwszy raz gdzie w samochodzie nie słucham tureckiej muzyki... moja radość nie trwała długo, po tych słowach kierowca od razu jednym kliknięciem zmienił na turecką ... No to się dogadaliśmy :) I tak około 16tej szczęśliwie byłem już na miejscu.
Moje lokum to kolejny raz mieszkanie studenckie kilku sympatycznych tureckich chłopaków. Wieczór po przyjeździe spędzamy leniwie, jedząc kolację. Chłopaki śmieją się, że jem jak typowy Turek :) No cóż miesiąc czasu i parę tysięcy km tureckim autostopem robi swoje :)
Po kolacji po raz pierwszy palę nargile czyli turecką fajkę wodną :) Mistrz ceremonii jest w tym podobno naprawdę dobry. Miło :)
Drugiego dnia w Diyarbakir dołącza do mnie Monika z Litwy, koleżanka Dżelila z Rainbow Gatheringu (spędziła tam 3 tygodnie), która również podróżuje po Turcji autostopem (sama!!!) i wcześniej siedziała pół roku w Istanbule na wymianie studenckiej. Miasto zwiedzamy, więc razem, jest raźniej. Diyarbakir to miasto inne od pozostałych, tzw. miasto z duszą. Widać tu również biedę ludzi mieszkających w ruinach i wszędzie biegające umorusane dzieciaki. Trzeba uważać żeby z nimi nie zadrzeć i robić im obowiązkowe zdjęcia, do których jakże chętnie pozują :) Wtedy jest ok. Jeżeli znasz parę słów po kurdyjsku jesteś tu przyjacielem. Jeżeli jesteś uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony to poznasz uroki tego miasta. To pierwsze miasto na mojej drodze, w której ludzie tak często zagadują do mnie i to o dziwo również w języku angielskim :) Turystów tutaj brak, więc każdy nowy wzbudza zainteresowanie. Tak naprawdę dużo do zwiedzania tutaj nie ma, wystarczy parę godzin. Warto jednak poczuć ten klimat przechadzając się wąskimi uliczkami starego miasta, odpoczywając w parku czy spacerując wieczorem wzdłuż muru gdzie rozkłada się mnóstwo ludzi, jedzą pestki arbuza i piją herbatę. Miasto, które można pokochać albo znienawidzić.
Wieczorem nasi gospodarze zabierają nas na miłą kolację i spacer a potem znowu wracamy do mieszkania i palimy nargile. Przy okazji ja kolejny raz włączam góralskską muzykę, którą mam od Mareczka z Tira (już wiem co to jest :) Siklawa "Jak górolem być". Moi znajomi zdecydowanie ją polubili i nawet próbują śpiewać. Skrupulatnie notują tytuł :) Potem przechodzimy do lat 70's Abba etc. i ogólnie jest wesoło. Kolejny raz mój nadmiar energii rozkręca towarzystwo :)
Jutro Mardin, Insallah :)
Dobranoc Kurczaczki :)
Ps. zdjęcia niebawem :)