No i stało się, choroba mnie niestety dopadła... i to z niezłym impetem :/ Ale zacznę od początku. Ciężarówki jadące do miejscowości Kargil, z której miałem dalej ruszyć do docelowego Leh mają przymusowe postoje na wojskowych parkingach – tutaj ruchem kieruje wojsko, żołnierzy uzbrojonych po zęby jest więcej niż cywili. Miałem nawet okazje porozmawiać z nimi i mówią, że teraz sytuacja jest dobra ale rok temu było w Kaszmirze bardzo niebezpiecznie. Ciężarówkę w zasadzie pomógł mi znaleźć żołnierz sterujący ruchem i wypuszczający ciężarówki z parkingu w drogę, najprostszy sposób to zgłosić się do niego. Jak sam próbowałem to niestety kierowcy krzyczeli wyższe kwoty niż dla miejscowych (podpytałem wcześniej o cenę własciciela guest housu). Moją rozmowę z żołnierzem w stróżówce usłyszał jeden kierowca i w sumie to na ochotnika zgodził się mnie zabrać za ustaloną kwotę. Wskoczyłem, więc do „buldożera” marki TATA, zadowolony tak jak sobie zaplanowałem :) Droga 120km – 6 godzin jazdy (rower byłby szybszy, :) Miejsca w kabinie sporo, na środku przedniej szyby kapliczka, dwóch Hindusów w turbanach (ojciec i syn) i generalnie ciekawie. Radość moja nie trwała jednak zbyt długo... Już na samym początku zacząłem czuć się słabo i łamało mnie w kościach, myślałem, że to może zmęczenie po porannych wojażach. Po 30 minutach jazdy wojsko zatrzymuje samochody, jest podobno korek na drodze, cokolwiek by to miało znaczyć stoimy 3h a ja zaczynam się rozkładać na kanapie. Jedziemy dalej, droga jest niesamowita i przebiega na przełęczach powyżej 3500m npm a także przez miasto Drast, drugie najzimniejsze miasto na świecie :) Czas pokonania tej trasy przez ciężarówkę to 6 godzin. Widoki śliczne ale momentami mrożące krew w żyłach.... no właśnie od razu przypomina mi się krótki filmik, który kiedyś oglądaliśmy z chłopakami w pracy (dokładnie było to oczywiście w przerwie albo po godzinach, już sam nie pamiętam – ściskam TR ;)) jak dwa samochody mijają się w ekstremalny sposób na wąskiej górskiej drodze z przepaścią po jednej stronie i byliśmy w szoku jak to możliwe i że tym ludziom nie żal życia... ja podobną drogą podróżowałem ciężarówką :) W normalnych warunkach uznałbym tą drogę za jednokierunkową i to raczej dla samochodu terenowego (to nie był asfalt tylko górska, dziurawa, wyboista droga). My też mieliśmy mijankę tyle, że z ciężarówką. Całe szczęście, że byliśmy po stronie skał a nie przepaści bo inaczej bym na pewno wysiadł. Zmiennicy kierowców wysiedli i pomagali nawigując kawałek po kawałeczku, tym razem się udało... hardcore.
Dalsza droga niestety była dla mnie prawdziwą męką. Dostałem wysokiej temperatury, na tyle wysokiej, że byłem mokry, nieprzytomny i cały czas zasypiałem. Zdecydowałem, że pojadę z moją ciężarówką aż do Leh bo w Kargil będę zbyt późno żeby szukać miejsca do spania. Nawet nie wiem kiedy minęliśmy Kargil, spałem. Później doszły kłopoty żołądkowe (nie będę się wdawał w szczegóły :( Dawno mnie tak nie ścięło, byłem jak sparaliżowany, nie miałem siły wysiadać i wsiadać do ciężarówki, ani nawet ustać na nogach, dosłownie dramat. Niestety najgorsze w tym wszystkim było to, że był środek nocy, górska droga na odludziu a ja w ryczącej i dusznej ciężarówce, podskakującej na wybojach tak, że tylko jęczałem z bólu. Hindusi chcieli dać mi nawet jakieś swoje leki ale podziękowałem i z trudem wydostałem moją przebogatą apteczkę (cholera wie co oni wcinają) :) Z zabawnych historii pamiętam, że w środku nocy gdzieś przy drodze buchnęli kurę i wrzucili ją do schowka pod siedzeniem, mieli przy tym niezły ubaw :) Na kolejnym postoju wyszli z kurką z ciężarówki i potem już nie było słychać jej gdakania...hmmm dziwne.
Rano dotarliśmy na niestety przymusowy parking dla ciężarówek 9km przed Leh. Byłem tak słaby, że przez dwie godziny zbierałem się żeby wyjść z ciężarówki, mój kierowca miał tam zostać do jutra, więc mnie nie popędzał tylko mówił doktor, doktor (cokolwiek by to miało znaczyć). Prawdziwym wyzwaniem było założenie plecaka i przejście do bramy i drogi jakieś 300 metrów. Byłem zmasakrowany. Żołnierz w stróżówce przy szlabanie napoił mnie wodą z cytryną i solą (mówił, że to pomoże) wziął mój plecak, wyszedł na drogę i zatrzymał samochód (płatny autostop) jadący do Leh. Na szczęście pamiętałem nazwę dzielnicy z guest housami, do której zawiózł mnie kierowca. Musiałem naprawdę kiepsko wyglądać bo po drodze chciał się zatrzymać u lekarza.. a kyszzzz!!! :) Zakwaterowanie znalazłem szybko (w sumie takie miałem założenie), w pierwszym przyjemnym guest housie, pokój z łazienką i ciepłym prysznicem (lux). Wypiłem butelkę wody i spałem cały dzień... no może z drobnymi przerwami...
PS. To była najcięższa noc podczas mojej podróży. W takich momentach człowiek marzy żeby być w ciepłym domku w wygodnym łóżku i jeszcze żeby ktoś się nim zaopiekował, nakarmił, napoił, zrobił niezbędne zakupy i może jeszcze przytulił... ;) he he he a tu przysłowiowa D...A ale jak to mówi przysłowie co nas nie zabije to nas wzmocni :)