Droga do ziemi obecanej :)
Teraz już mogę zdradzić wszystko :) A więc środek transportu, na który tak się spieszyliśmy to prom, cel – Andamany :) Czas płynięcia 5 dni, odległość od lądu około 1300km, klasa podróżowania bunk class czyli prycza na sali 40 – 60 osobowej.
Dostanie się na prom wymagało od nas niesłychanej samodyscypliny, której nam oczywiście nie brakuje, ale tym razem było to wyjątkowo ciężkie ponieważ dzień wcześniej bawiliśmy z wizytą u naszych kumpli ze Szczecina.... Wysłali nam wiadomość, że są w Mammalamore - miejscowości oddalonej od nas (od Chennai) 2 godziny drogi więc my hej, hopsa w autobus :) Wizyta przedłużyła się jednak nieco i do Chennai wróciliśmy zamiast wieczorem dopiero dnia następnego po południu. Ech...
Do portu spakowani dotarliśmy jednak zgodnie z planem o godzinie 15tej. Stąd podstawiony autobus zabrał nas do innego, już właściwego portu a dalej to już było tylko profesjonalne badanie lekarskie: Czy jest Pan zdrowy? Tak, oczywiście :) Stempel lekarski, wymiana uśmiechów i już można przejść dalej a nawet trzeba bo Hindusi jak to mają w zwyczaju już siedzą mi na plecach, popychają, przepychają, biegną, tłoczą się nie wiedzieć czemu bo przecież nie ma takiej potrzeby... normalka... Dalej prześwietlanie bagażu i odprawa przez panią z immigration office. Ta jest wyjątkowo wnikliwa i profesjonalna. Obcokrajowców razem z nami jest 8. Dwóch Anglików, dwie Francuzki - paszport jednej z nich wyjątkowo nie pasuje pani oficer... bada go fachowo dłuższy czas, co niepokoi Francuzkę, jest dwóch Izraelczyków, którym to każe pokazywać bilety powrotne z Indii do Izraela, chce się upewnić, że nie utkną przypadkiem gdzieś na wyspie... chłopaki tłumaczą się gęsto i usiłują w plecakach znaleźć jakieś rezerwacje internetowe... No i na końcu oczywiście my – z Polski :) Z nami nie ma żadnego kłopotu, dobrze nam z oczu patrzy ;) pokazujemy tylko paszporty i za chwilę pani zaprasza nas na prom. Hurrraaaa...!!!
Prom dzień 1
Po zarejestrowaniu się na promie, obsługa wskazuje nam miejsce w bunk class. Sala około 60 osobowa z piętrowymi łóżkami i okrągłymi okienkami na jednaj ze ścian, widok oczywiście na wodę :). Umieszczają nas w innych miejscach niż te podane na biletach w jednym kącie razem z pozostałymi białąsami. Nam jednak te miejsca niespecjalnie pasuję, nie są zbyt czyste, położone daleko od stołówki (a to ważne), klimatyzacja działa tu kiepsko a karaluchów jest tyle, że obawiam się czy nie wyniosą w nocy łóżka razem ze mną na górny pokład... Dziękujemy więc serdecznie, czekamy chwilę i szukamy miejsc tych, które mamy na biletach. I znajdujemy na pokładzie wyżej w mniejszej sali 40 osobowej, czystszej, lepiej klimatyzowanej z około 15 lokalesami, którzy nieco zdziwieni patrzyli na nas z plecakami rozkładających się na łóżkach... jak się później okazało to była sala z pracownikami kantyny i ich rodzinami :) Grunt, że nikt nas nie wyrzucił :)
Wieczór na górnym pokładzie patrząc na wodę minął szybko. Potem kolacja - ryż z polewką i jajkiem i w locie zasypiamy. My na górnych łóżkach, miejscowi różnie, część na łóżkach inni na matach, na podłodze.. I to nie dlatego, że nie ma miejsc. Oni po prostu tak mają :)
Prom dzień 2
Budzi mnie jakiś hałas... ktoś drze się nad uchem, ktoś w drugim końcu odkrzykuje... Patrzę na zegarek godz 6ta... Nie, nie, nie to musi być tylko zły sen... Przekręcam się na drugi bok, nakrywam śpiworem i śpię dalej... Pod znakiem spania mija praktycznie większość dzisiejszego dnia. Chwila na pokładzie patrząc na wodę, przy okazji trochę rozmów z lokalesami, którzy uwielbiają pytania: „which country”(który kraj?) ? Co w wolnym tłumaczeniu oznacza pytanie skąd jesteś? :) Od tego zawsze zaczyna się rozmowa :) kolejne: Imię? Wiek? Czy jest żona, dziewczyna? Your job czyli praca? Do tego wszystkiego już przywykłem... :) A dalej to już obiad ryż z polewką, kolacja ryż z polewką i ryba, wieczorny seans filmowy z laptopem na pryczy i już zapada noc, więc idę spać. Dzień zleciał.
Prom dzień 3
Budzą mnie jakieś głosy... ktoś drze się nad uchem, ktoś w drugim końcu odkrzykuje... Rozmowa wygląda następująco: bla bla bla bla!!! Eeeee?!!! W drugim końcu odpowiedź: Aaaaa!!!! Potem znowu bla bla bla bla bla!!! Eeee??!!! - odpowiedź Aaaaa!!!! ten dialog powtarza się wielokrotnie... To jakiś tajny kompletnie niezrozumiały dla mnie kod... Tylko dlaczego on drze się stojąc akurat przy mojej głowie??? Patrzę na zegarek – jest 6.30... Wstaję! Postanawiam obrać inną taktykę na dzień dzisiejszy, ponieważ już wiem, że to pracownicy kantyny i to będzie się powtarzać codziennie rano to dostosuję się do ich trybu życia, może tak będzie łatwiej... W przeciwnym razie uduszę ich poduszką kolejnej nocy... ;) A tak to przynajmniej zawsze zdążę na śniadanie... dziś była kasza z polewką... hmm jakie to urozmaicenie w stosunku do obiadu i kolacji. Po śniadaniu seans muzyczny z moimi nowymi mp3 (mam dużo nowej muzyki skopiowanej od chłopaków) i pisanie... na to tu na promie czasu akurat nie brakuje, więc będziecie mieli co czytać :) W tle z głośników z promowego radiowęzła trzeszczy obowiązkowa hinduska muzyka, której nie ma możliwości wyłączyć (dobrze że mam słuchawki)... Dziś dodatkowo w ciągu dnia zajrzałem na seans bollywood na sali telewizyjnej a tam: telewizor 21 cali elegancko ustawiony w zamykanej szafeczce, której drzwiczki bujały się delikatnie w rytm kołysania statku a przed telewizorem około 30 mężczyzn wpatrzonych w niego jak w obrazek... Zajrzałem więc w owy obrazek a w owym obrazku ujrzałem widok następujący: nieustraszony bohater romantyczny, ślicznie uczesany i ubrany, w ciemnych okularach walczy dzielnie z całą zgrają gangsterów, bezbłędnie unikając wszelkich kul i ciosów. Dodatkowo w jednym ręku wciąż trzyma telefon i rozmawia ze swoją ukochaną, która obserwuje to wszystko :) W momencie pokonania ostatniego zbója w słuchawce słychać romantyczne westchnienie i słowa: „ och... i love you...” ochhh... żebyście mogli teraz zobaczyć twarze hinduskich telewidzów... nie jednemu łezka zakręciła się w oku... Ja starałem się być twardy i nie płakać... Szybko pomyślałem o zbliżającym się obiedzie i to od razu mnie uspokoiło ;) Zarówno obiad i kolacje zjedliśmy w stołówce klasy cabin czyli wyższej i nieco droższej ale sporo smaczniejszej i do tego z deserem... dla odmiany ryż na słodko :) Wieczorem film i pisanie do Was już z górnej pryczy... w tle koncert magicznie chrapiącego Maćka i pozostałych pasażerów z sali... nie mają jednak szans... Polska górą! ;) Dobranoc
PS. Już nie mogę się doczekać co niezwykłego wydarzy się jutro??? Czy też zostanę obudzony o 6.30? Czy na obiad będzie ryż? I co będzie na śniadanie? To wszystko jest takie nieprzewidywalne... Dobranoc ponownie ;)
Maciek właśnie się obudził i coś zaczął mamrotać... Pytam słucham?
- Iloma poduszkami jestem?
- Iloma czym jesteś?
- Iloma pompkami jestem?
- Ale jak to iloma pompkami???
- Nieważne, idę spać... Chrapie dalej...
Dwa łóżka dalej pani starsza wydaje z siebie dziwne odgłosy:
aaaa tatatatatata... jeaaa....(co to znaczy???) Pan z z pierwszego rzędu z kolei ewidentnie zjadł za dużo fasoli na kolację...
Jak to fajnie zasypiać na końcu... :)
Prom dzień 4
Zgodnie ze scenariuszem budzą mnie głosy „tubylców”... Chętnie bym jeszcze pospał bo zasnąłem dość późno ale nie dam rady... Maciek chrapie w najlepsze... Patrzę na zegarek jest 6.40 :) Nakrywam się na głowę śpiworem i leżę dalej. Po 20 minutach odzywa się głos z radiowęzła, że można już ruszać na śniadanie... Dzień się rozpoczął.
Dziś odbyłem „wycieczkę” (pogadałem z marynarzem i dostałem pozwolenie) po strefie dostępnej tylko dla pracowników statku. Między innymi byłem na górnym pokładzie oraz na mostku kapitańskim - trzymałem stery :) Młody marynarz oprowadził mnie i poopowiadał trochę o statku... Nie będę Was zanudzał. Najważniejsze jest to, że większość podzespołów było zrobione w Polsce a dwa pozostałe statki które pływają tą samą trasą w całości zostały wykonane w Polsce, j eden z oficerów pamiętał nawet, że w Gdansku :) Jak mówię, że jestem z Polski to uśmiechają się szczerze i chwalą jakość statku. Fajnie. Dziś dodatkowo nareszcie zobaczyłem latające ryby, o których od dwóch dni mówił chłopak z Izraela. Niestety są nie do uchwycenia przez mój aparat, za małe i za szybkie. Wybijają się z wody i fruną przez jakieś kilka - kilkanaście metrów tuż nad powierzchnią. Machają skrzydełkami trochę podobnie do waszki po czym nurkują w wodę. Fajnie to wygląda.
I tak kolejny dzień przeleciał w trybie od śniadania do obiadu i od obiadu przez przekąski aż do kolacji :) Z pokładu już widać pierwsze wyspy, to Nicobary. Wieczorem gramy z chłopakami z Indii w karty. Uczymy ich nowej gry, której nauczyłem się na północy Indii od Duńczyka. Gra zdecydowanie przypada im do gustu i jest przy tym niezły ubaw.
Jutro wreszcie wymarzone Andamany :)
Prom dzień 5
Dziś obudziła mnie cisza o 7.15. Już przestraszyłem się, że coś jest nie tak z moimi sąsiadami ale po chwili usłyszałem codzienne poranne okrzyki... ufff... wszystko jest ok, mogę wstawać na śniadanie. Po śniadaniu urządzam sobie na pokładzie 2godzinną sesje muzyczną z mp3 patrząc na wodę (po godzinie oczy same się zamknęły :) W oddali już widać wyspy :)
Dotarlismy do Port Blair : ) Pada : / Ale to nic mamy pokoj z telewizorem ;) ha ha ha
Kolejnego dnia (w niedziele) zwiedzamy Port Blair, przez moment nawet siedzielismy w wiezieniu... Maciek usiadl na lawce a ja na murku... to tutejsze Alcatraz... swoja droga robi nieprzyjemne wrazenie... w pokojach za male okienka ;)
Jutro prom dwie godzinki na wysepke Havelock – docelowe miejsce
Przez najblizszy czas niestety nic nie bedziemy uzupelniali, jestesmy na wyspach i internetu tu w zasadzie nie ma (jest jedno miejsce, jest drogi i potwornie wolny)
Napisze krotko, jestesmy na Havelock - Pozdrowienia z raju :) Doslownie!
Opiszemy jak wrocimy na lad albo do Port Blair i bedzie internet.
Pa Pa Pa Pa :)