Witam milusińskich ponownie wszystkich po krótkiej przerwie :) Teraz pewnie już wiecie czym była spowodowana a jak nie to zaraz się dowiecie… Chodziło o totalną niespodziankę i powrót na Święta do domu :)
Piszę to siedząc w Delhi na parę godzin przed moim nocnym lotem na Ukrainę do Kijowa : ) Decyzję o powrocie i zakupie w miarę najtańszych i sensownych biletów podjąłem już jakieś 1.5 m-ca temu, dokładnie jak byliśmy jeszcze w Kolkacie. Maciula zdecydował się zostać, jego podróż trwa 3 miesiące i czuje jeszcze niedosyt podróżowania no i obawy spowodowane polskim zimnem :) Czemu się akurat wcale nie dziwie a wręcz doskonale rozumiem. Ponieważ nasze drogi musiały się kiedyś rozdzielić a rozstanie to przypadło akurat na Varanasi dlatego też od tego czasu nic nie pisałem żeby nie zdradzić mojej niespodzianki powrotu, nie chciałem pisać głupot i tworzyć fikcyjnego bloga.
Tak więc do rzeczy i do uzupełniania :)
Rozstanie w Varanasi wypadło dosyć nagle i szybko czego powodem była słaba a raczej wręcz brak dostępności biletów na pociągi jadące na północ Indii, czyli w moim kierunku. Może to i lepiej, że tak wypadło bo jak byśmy się zaczęli z Maciulą żegnać to byśmy siedzieli w Varanasi do tej pory ; ) Maciula z Pati w tym samym czasie załatwili sobie inne bilety i w innym kierunku ale tego nie zdradzam, o tym na pewno napisze Maciek w odpowiednim momencie. My w każdym razie wyściskaliśmy się z braciszkiem porządnie przed moim odjazdem i sam popędziłem na dworzec. Dotarłem spóźniony, na szczęście pociąg też : )
Po kilkunastu godzinach jazdy dwoma pociągami i autobusem byłem już na północy w moim miejscu docelowym – Rishikeshu. To była dziwna podróż, nastrój marny bo po 3 miesiącach spędzonych non stop z Maciulą jestem sam… Nie ma chrapania, nie ma gadania i śmiania się… ech… jakoś tak smutnawo się zrobiło… Ale hola, hola!!! Przecież jadę do domu, na Święta, jeszcze pare dni i wyściskam wszystkie kochane mordeczki (Was), których nie widziałem przez blisko 7 miesięcy :) Hurrraaaaa….
W Rishikeshu znalazłem bardzo przyjemną kwaterkę , w domku z ogródkiem, pokój z oddzielnym wejściem z dworu i przemiłą gospodynią, która przyniosła mi dodatkowy koc żebym w nocy nie zmarzł :) Tu w nocy jest już dosyć chłodno a mój śpiwór niestety do najcieplejszych nie należy. Sam Rishikesh ma miano światowej stolicy jogi. Mnóstwo tu Ashram gdzie można mieszkać i praktykować jogę i medytację… Ashramy działają niby na zasadzie dotacji ale jest to tu taczej hasło bo dotacje mają z góry ustalaną wartość : ) Spora część owych Ashram ma charakter bardziej turystyczny niż rzeczywiście są Ashramami. Turystyka – diabelskie narzędzie w rękach Hindusów ;) Dużo osób przyjeżdża tu głównie po to żeby praktykować jogę lub na medytacje. Z mojej jogi tym razem niewiele wyszło tzn. ograniczyłem się do zajęć we własnym zakresie pt. „pranie rzeczy przed powrotem do domu, żeby wyglądać jak biały człowiek :) Medytacje z kolei zawęziły się do spotkania z guru medytacji Osho i po krótkiej rozmowie kupnie książki na temat medytacji. Wyczytałem w niej kilka cennych informacji i może kiedyś jeszcze tego spróbuję jak poczuję taką chęć czy potrzebę :) Do tego sporo spacerów, raz w lewo do mostu Luxman Jhula, raz w prawo do Ram Jhula (to dwa słynne tu wiszące mosty) raz nad wodospady i obowiązkowo na wieczorną Pudzie (Mszę) nad Gangesem. Do tego wszystkiego sporo tu pielgrzymów, sadhu, ascetów itp. postaci no i oczywiście standardowy hinduski zwierzyniec: krowy, psy, małpy (lemury). I tak zleciały 4 leniwe dni. Miejsce całkiem przyjemne. Aaa no i po 7 miesiącach odwiedziłem fryzjera, ostatnim moim fryzjerem był kierownik ”WW” podczas mojej imprezy pożegnalnej ha ha ha :)
W kalendarzu już zacząłem odliczanie dni do odlotu :)